We wtorek 28 grudnia 2021 młodzi aktorzy Teatru Raj wraz z opiekunami obejrzeli przedstawienie pt. "Wielka Wyprawa", na które zostali zaproszeni przez pana Piotra Furmana - aktora Teatru Rampa. Był to spektakl wieńczący warsztaty aktorskie prowadzone przez pana Piotra. Mogliśmy zobaczyć efekt jego pracy z młodymi adeptami sztuki aktorskiej. Sama sztuka przybliżyła naszym dzieciom zabawy i piosenki z dzieciństwa ich dziadków i rodziców. Po reakcji publiczności widać było, że piosenki z dzieciństwa w wielu z nas wywoływały falę wspomnień szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa. Sprytnie wplecione w walki ołowianych żołnierzyków, nazwy bitew polskich żołnierzy przybliżały historię naszej Ojczyzny. Dynamika sztuki, interakcja aktorów z publicznością, możliwość wyobrażenia sobie różnych rzeczy, mimo iż realnie nie było ich na scenie, pobudzały to, co telewizja, gry komputerowe i inne nowinki techniczne nam zabierają: kreatywność, fantazję i wyobraźnię. Bardzo się cieszę, że mogłam razem z córką być na tym przedstawieniu.
Anna Bartoszewska
Całe przedstawienie "Wielka Wyprawa" zostało nagrane i udostępnione na YouTubie: https://www.youtube.com/watch?v=hPt78l41FV8
Recenzja spektaklu „Wielka wyprawa” w reżyserii Piotra Furmana, Teatr Rampa
28 grudnia AD 2021, godz. 8:15
- Julcio, Tymcio, pobudka!
- Jeszcze tylko chwilkę sobie pośpię…
- Wstajemy, trzeba zjeść i jedziemy zaraz do teatru Rampa!
- Do jakiego teatru? Nie, nie chcę, nie lubię teatru!
Tak zaczął się ten poranek i dzień w ogóle. Wiedziałam, że będzie ciężko. Moi synowie - trzy- i siedmiolatek - lubią być w domu, gdzie się pasjami bawią. Przy czym ich fascynacje są zarówno tradycyjne – gonitwy, budowanie domku z gąbek z sofy i różnego rodzaju kap czy poszew, klocki czy przygotowywanie przysmaków w kuchni – jak i do bólu nowoczesne – bitwy figurkami Lego Ninjago, Hot Wheelsy czy filmy z Psim Patrolem…
Wiedziałam, o czym jest spektakl. Obserwowałam kiedyś próbę do innej jego „edycji”, tej w wykonaniu „rajskich” dzieci (czyli aktorów teatru Raj). Wiedziałam, że jego kanwą są dziecięce piosenki z zamierzchłej przeszłości. Niektórych nawet ja – rozśpiewana i od zawsze zainteresowana muzyką, wychowana na tradycyjnych kołysankach, w domu, gdzie od małego słyszałam i śpiewałam kolędy, pieśni patriotyczne, piosenki turystyczne - nie znałam. Trochę mi to trąciło myszką, nie powiem… A moje latorośle jak na złość nie lubią tych tradycyjnych przyśpiewek o konikach, misiach i ciuchciach, do tego stopnia, że zawsze mnie uciszały: „Mama, nie śpiewaj” (chlip, chlip!). Wiedziałam to wszystko, ale uznałam, że warto skorzystać z szansy i zaciągnąć ich jednak do teatru. Tym bardziej, że siedzieliśmy w domu już od dawna – kwarantanna, Święta, zaraz Sylwester i przed nami jeszcze ponad tydzień zdalnej nauki w domu.
No i poszliśmy.
To niesamowite, jak samo wkroczenie do budynku teatru, nawet wejściem bocznym - jak my tego mroźnego dnia - przenosi nas do innego świata, innej przestrzeni. Portiernia z panią za szybką, foyer z lustrami, szatnia (to co, że akurat samoobsługowa? wieszaki i NUMERKI są!), przedsionek z barem, afisze, a już krok dalej – rozkładane fotele i SCENA (na razie za kurtyną)! I jeszcze miejsca w pierwszym rzędzie! Zapowiadało się ciekawie.
Jeszcze dobrych paręnaście minut przygotowań i gawędziarsko-informacyjny wstęp naszego gospodarza – p. Piotra Furmana. Jeszcze trochę ustaleń, ustawień świateł i sprzętu video (spektakl był kamerowany) i wio, koniki! Zaczęła się „Wielka wyprawa”!
Cztery lalki, pirat i staruszek-ex-pracownik sklepu zabawkowego, pozbawiona scenografii scena i brak jakichkolwiek rekwizytów, trochę świateł i prosty ale przyjemny podkład muzyczny. Tyle wystarczyło, żebyśmy odpłynęli – do krainy zabawek i zabaw, piosenek i wyliczanek, przygód i przeżyć jak z baśni.
Autorem sztuki jest Piotr Furman, on też występował w roli byłego sprzedawcy zabawek (czy może raczej „subiekta w sklepie z zabawkami”?). Jego postać jest klamrą łączącą wszystkie sceny: krząta się nocą po swoim byłym sklepie, teraz w charakterze – jakby to rzec – ciecia?, pilnuje sklepu i zabawek i wspomina stare czasy, czy raczej tęskni za nimi.
Ale ponieważ w teatrze „wszystko staje się możliwe”, wspomniane zabawki ożywają i ruszają ze staruszkiem na wyprawę do krainy zabaw z zeszłego (a może jeszcze wcześniejszego?) wieku.
To wyprawa taneczno-muzyczna, która u każdego wywoła uśmiech, a u niektórych nawet łezkę. Raczej nie u naszych dzieci, może u nas – ich rodziców, ale u ich dziadków – to już na bank. Kto z pokoleń wstecz nie pamięta takich szlagierów jak „Krasnoludki”, „Malowany wózek” czy „Mam chusteczkę haftowaną”? (Ten ostatni zrobił jeszcze w latach 80-tych furorę w mojej zerówce! Tańczyliśmy, śpiewaliśmy i nawet się całowaliśmy! Było super!). Dla naszych dzieci to już jednak wyprawa do niemal zupełnie nieznanej krainy. Czyli do czegoś nowego! Czy to nie paradoks? Nowe odkryte w przeszłości.
Ale nie chodzi tu przecież tylko o poznawanie zamierzchłych dziejów polskiej dziecięcej rozrywki. Spektakl jest przygodą sam w sobie. Złego słowa nie powiem o grze aktorskiej, choć 2/3 obsady to osoby bardzo młode, początkujące, jedna nawet 15-letnia. Wszystkie lale grały wyśmienicie! Nie sposób im także odmówić urody i wdzięku. A także sporej swobody na scenie (podczas spektaklu i w czasie dokrętek, gdy interagowały z publicznością luźnym tekstem, a równocześnie potrafiły momentalnie wrócić do trybu „Gramy!”). I dystansu do siebie! Muszę też docenić warstwę foniczno-muzyczną ich występu. Dziewczyny naprawdę dobrze śpiewają (również na głosy, współbrzmienia były w znakomitej większości zadziwiająco czyste), i mają świetną dykcję. Natomiast Pirat – aktor zawodowy - był jak wyjęty z kabaretu, i to w dobrym znaczeniu tego słowa: po prostu mega zabawny! Śpiewa też niczego sobie. A mimem jest genialnym. Pan Piotr to aktorsko – wiadomo – stary wyjadacz, ale dostrzegłam w nim pewną dozę czułości do swoich „dzieci” – aktorek i całej sztuki, której, przypomnę, jest autorem. Może nawet i do Pirata?
Równocześnie muszę wspomnieć o pewnym wydarzeniu, które nie przypadło mi do gustu. A mianowicie o wstępie, w którym gospodarz z jednej strony ciekawie i z dużym zaangażowaniem opowiadał o młodych aktorkach, ich krok po kroku urzeczywistnianych marzeniach wiązanych z romansem z Melpomeną, a z drugiej akcentował – i to wobec młodych widzów, którymi byli zarówno aktorzy naszego Teatru Raj jak i uczestnicy organizowanych przez p. Furmana warsztatów aktorskich – że pragnienia i marzenia są niewiele warte, jeśli brakuje TALENTU. Może oczywiste… ale jakieś takie… niedelikatne. To jedyna łyżka dziegciu, którą dodałabym do tej beczki miodu. Panie Piotrze, na przykład my w Teatrze Raj PRACUJEMY nad wydobyciem talentów, mamy na to czas i chęci.
A moi chłopcy? Zadziwiające było obserwować, jak reagują na występ aktorów, na ten nowy świat (młodszy nie był nigdy w profesjonalnym teatrze, starszy – owszem, ale tylko raz lub dwa). Z natury raczej nieufni – tutaj klaskali, odpowiadali na pytania aktorów, podawali lalkom ręce („Prawą mi daj, lewą mi daj”) i śmiali się do rozpuku! I to zarówno w czasie samego przedstawienia, jak i dokrętek, które, jakby nie patrzeć, trochę trwały i wymagały od dzieci dużej cierpliwości w entuzjastycznym (i „spontanicznym”) klaskaniu! Nie nudzili się ani chwili, chcieli tam być jeszcze i jeszcze! Nie poznawałam ich. A wszystko przebiła rozmowa ze starszym synem:
- Mamo, a do jakiej szkoły się chodzi, żeby tak grać, na scenie?
- Do teatralnej.
- To przepisz mnie proszę z muzycznej, bo ja chcę być aktorem.
Potem zdjęcia na scenie z artystkami (mamy indywidualne i grupowe). Już w domu - szczegółowe rysunki postaci (starszy bardzo mało rysuje, a tu – proszę, od ręki strzelił trzy prace). Następnie błyskawiczny angaż Julka w jasełkach w „Raju” (młodszy też chciał, ale nie było odpowiedniej roli). A tematem numer jeden jeszcze przez parę dni było to, którą lalkę chcieliby kupić najbardziej. Jeśli to nie magia teatru, to co nią jest?
Justyna Włodarczyk