Spływ rzeką Liwiec. Trasa Loretto - Kamieńczyk.
Gdy kościelny dzwon wybijał połówkę godziny między siódmą a ósmą rano, a poranne słońce nieśmiało przebijało się zza chmur, grupa 40 osobowa w kolorowych, sportowych strojach oczekiwała na dziedzińcu Parafii pw. Św. Marka Ewangelisty w Warszawie na busy, które miały ich zawieźć na główne wydarzenie tego dnia – spływ kajakowy rzeką Liwiec.
Cała impreza została zorganizowana przez zaprzyjaźnioną od dawna z Rajem Fundacją AVE. Gdy Hania Kasprzak dzielnie drukowała zapominalskim karty uczestnika, a Iza Kamińska uzupełniała skład apteczki, Pani Teresa odznaczała kolejnych przybyłych na liście i mimo wczesnej pory, skutecznie zarażała wszystkich swoim dobrym humorem.
Wśród uczestników byli przedstawiciele wszystkich płci i niemalże wszystkich pokoleń: uczniowie szkół podstawowych, gimnazjalnych, licealiści oraz kobiety i mężczyźni pracujący.
W pewnym momencie najmłodsi uczestnicy zauważyli busy z przyczepami wypełnionymi barwnymi kajakami wjeżdżające w ulicę Zamiejską. Wszyscy nie mogli wyjść z podziwu widząc manewry kierowców w wąskiej, osiedlowej uliczce szczelnie pozastawianej o tej porze samochodami mieszkańców pobliskich bloków.
Droga busem minęła błyskawicznie a wszyscy pasażerowie zachowywali się wzorowo. Nawet podczas omyłkowego skrętu na niewłaściwym skrzyżowaniu, Adam Maciejewski dzielni współpracował z kierowcą i skutecnie pomógł w wyprowadzeniu załadowanego auta na właściwe tory.
Pierwszym punktem naszej podróży było Loretto – niewielka wioska 60 km na wschód
od Warszawy, niedaleko Wyszkowa, uroczo położona nad wijącą się meandrami rzeką Liwiec. Dziwna to raczej i obco brzmiąca nazwa. Pochodzi od Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto koło Ankony, we Włoszech. To tu właśnie, wśród sosnowych lasów Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego ukrył się przepiękny klasztor sióstr loretanek.
Budynek stoi na małym wzniesieniu, które porastają setki kolorowych kwiatów. Razem z tłem majestatycznych sosen stwarza to niezapomniany, niebywale urokliwy obrazek. Obok znajdują się również: dom nowicjatu, domy rekolekcyjne, kolonijne oraz hospicjum dla osób z chorobą Alzheimera.
Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej jest popularnym celem pielgrzymek a zatem znaleźliśmy się na właściwym miejscu w ten niedzielny poranek. W oczekiwaniu na Mszę św., podziwialiśmy uroki okolicy, modliliśmy się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej oraz przy grobie
ks. Ignacego Kłopotowskiego, założyciela Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej, od 2005 r. błogosławionego. Bardziej wytrwali wybrali się na pobliski cmentarz. Pochowane tam są wszystkie siostry zakonne, które zdecydowały się służyć Bogu i całe swoje dorosłe życie spędziły w zakonie, przybierając inne, klasztorne imię i tym samym wyrzekając się swojej przeszłości. Z kolei Ci, nieco bardziej leniwi, a właściwie mniej wytrwali uczestnicy wycieczki, w przyjemnych promieniach słonecznych, oddawali się konsumpcji na ławeczkach usytuowanych przed Sanktuarium.
Po Mszy Św. zwartą grupą pomaszerowaliśmy na parking, gdzie czekały już na nas busy. W ciągu kilku minut dojechaliśmy do docelowego miejsca, w którym miał rozpocząć się spływ. Pogoda nas rozpieszczała: słońce ostatecznie wygrało walkę z porannymi chmurami, niebo w pełni się przejaśniło a przyjemne podmuchy wiatru, nadawały powietrzu rześkości.
Organizatorzy przygotowali kajaki, które – po uprzednim zaopatrzeniu w kapoki – zaczęliśmy powoli zajmować. Każdy kolor kajaków znalazł swoich amatorów: czerwone rzekomo wygodniejsze, żółte bardziej zwrotne, zielone lżejsze. Przy pomocy organizatorów, powoli byliśmy wodowani i zaczęło się...
W doskonałych humorach wyruszyliśmy w trasę Liwcem mającą trwać około 10 kilometrów.
Rzeka Liwiec jest lewym dopływem Bugu. Jego długość wynosi 142 km. Posiada dwa źródła, główne – południowe (161 m n.p.m.) położone nieopodal wsi Sobicze oraz północne znajdujące się blisko wsi Zawady. Ujście Liwca do Bugu znajduje się w Kamieńczyku (84 m n.p.m.), 4 kilometry od miasta Wyszków. Tam właśnie miała zakończyć się nasza wyprawa. Szerokie koryto i leniwy nurt rzeki sprzyjały spływowi.
Załogi w kajakach były raczej mieszalne, według wzoru: rodzic i dziecko, choć zdarzały się typowo męskie załogi, jak na przykład: Artur Muszel i Rafał Kołnierzak. Mimo silnego składu tej drużyny, to raczej młodsze pokolenie prowadziło. Za instruktorem, jako pierwsi, płynęli Piotruś Muszel z mamą Kasią. Nieopodal usytuowali się Patryk Zalewski z mamą Gosią. Pozostali uczestnicy płynęli bardziej rekreacyjnie: raz w środku, czasami na końcu wycieczki, a w przypływie sił – na początku. Załoga pań w składzie: Iza Kamińska i Kasia Sawicka miały swoje ulubione miejsce w tzw. ogonku uczestników, w pobliżu ratowników, na których pomoc mogły liczyć na każdej mieliźnie. Mielizn niestety było sporo dla niewprawionych uczestników. Nie mniej jednak, wszyscy wzajemnie sobie pomagali. Niejednokrotnie pomoc innym, kończyła się dołączeniem do unieruchomionych
na mieliźnie kolegów. W efekcie jedni wyciągali drugich, drudzy pierwszych i płynęliśmy dalej.
Na szczęście zanurzenie nóg w wodzie było prawdziwą przyjemnością. Na szczególną pochwałę zasługuje prośba organizatora o zabranie ze sobą butów do chodzenia po wodzie, które sprawdziły się rewelacyjnie.
Nie obyło się oczywiście bez śmiesznych sytuacji. Byli tacy, którym kilkukrotnie udało się zamoczyć przynajmniej do połowy. Nie stanowiło to jednak większego problemu, gdyż dzięki towarzyszącemu nam słońcu, szybko wysychaliśmy. Podczas tych chwil, uczestnicy zeszłorocznego spływu wspominali kąpiel Pani Teresy…
Podczas spływu dochodziło do sympatycznych, na szczęście bezpiecznych zderzeń kajaków. W sumie, porzekadło głosi, że kto się lubi, ten, się czubi, więc wszystko odbywało się prawidłowo.
Trasa spływu, wybrana przez Organizatora, była bardzo ciekawa widokowo. Gdy płynęliśmy, przyjemny wiaterek powiewał nam w twarz. Spływ był prawdziwą przyjemnością. Liwiec to jedna
z najczystszych i najbardziej malowniczych rzek Mazowsza, która ponoć ciągle czeka na odkrycie.
W roku 2010 została włączona do programu Natura 2000 – Ostoja Nadliwiecka. Turystyka kajakowa rozwija się tu już od kilku lat, jednak mimo to nawet w szczycie sezonu można rozkoszować się ciszą, której mieliśmy okazję doświadczyć. Płynąc kajakiem po Liwcu, można zażyć tego, co typowe dla okolic Warszawy – rzeki meandrującej wśród pól.
Podczas spływu mieliśmy okazję podziwiać sielskie krajobrazy, łąki, pastwiska, a miejscami
– brzegi rzeki gęsto otoczone przez trzciny. Z czasem pojawiały się nad rzeką wierzby, a w samym jej nurcie – także niewielkie pnie i korzenie. Rzeka w większości wije się pośród pól. Spływ jednak nie dłużył się, ze względu na ciągłe meandry i konieczność sprawnego manewrowania kajakiem. Niejednokrotnie nasze poczynania na rzece obserwowały, a kto wiem, może i nawet podziwiały, zdziwione krowy pasące się na wysokich podciętych brzegach rzeki.
Kiedy wszystkim w większym lub mniejszym stopniu, wyprawa dawała z lekka w kość, siły powoli słabły, a w żołądkach cicho burczało, Organizatorzy urządzili nam ognisko na piaszczystym brzegu rzeki. Zapach pieczonych kiełbasek, trzask palonego drewna, wyborowe towarzystwo to była nagroda, na którą wszyscy nieśmiało czekali. Z apetytem spałaszowaliśmy smakowite kiełbaski, chlebki, a młodsze pokolenie – pianki, ale jedynie te oryginalne, amerykańskie, które rzekomo smakują najlepiej. Wszyscy wzajemnie się częstowali, czy to kiełbaskami, czy to dobrym humorem. Generalnie wszystkim uczestnikom wyprawy, bez wyjątku, trzęsły się uszy podczas posiłku.
Po wspólnym ognisku, już zregenerowani, pełni energii, sprawnie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Gdy tym razem, któraś para załapała się na mieliznę, inni życzliwie komentowali, że zjedli za dużo kiełbasek. Na tym etapie spływu, część załóg wymieniła swoich partnerów. Ponadto, niektórzy też podzielili się rolami: osoba z tyłu wiosłowała, a z przodu oddawała się błogiemu relaksowi, wsłuchując w śpiew ptaków licznie przygrywających na pobliskich brzegach.
Instruktor poinformował nas, że to jeden z ostatnich weekendów, odpowiednich na spływ. Prawdopodobnie za kilka tygodni, rzeka może okazać się już za płytka.
Mijając atrakcyjne krajobrazy i machając nie tylko wiosłami, ale i do turystów licznie opalających się na brzegach, dopłynęliśmy do celu naszej wprawy –okolic Kamieńczyka.
Organizatorzy sprawnie pomogli nam dostać się na brzeg, po czym, sprawnie zapakowali kajaki na przyczepy. W tym czasie, zmoczeni uczestnicy wyprawy, sprawnie przebrali się w suchą, wyjściową garderobę. W sumie wracaliśmy do stolicy. Podczas wspólnej konsumpcji, podziwialiśmy swoją atrakcyjną opaleniznę oraz jej brak w miejscach np. pod zegarkiem, naszyjnikiem czy bransoletką. Hitem były jasne ślady pod okularami słonecznymi. Wspólny pobyt przypieczętowaliśmy zbiorową pamiątkową fotografią.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy, tak i nasza podróż… Średnio zadowoleni, że nadeszła już ta chwila, zaczęliśmy zajmować miejsca w busach. Podróż powrotna mijała spokojniej, gdyż część pasażerów, chcąć nie chcąc, ucięła sobie drzemkę.
Naszą bazą był punkt wyjściowy wycieczki – okolice Parafii Św. Marka Ewangelisty, gdzie dotarliśmy około godziny 18-ej. Niecodzienny widok dwu busów z przyczepami wypełnionymi kolorowymi kajakami, zrobił niemałe wrażenie na mieszkańcach okolicznych bloków i spacerowiczach Targówka. Z radością, wypiekami na twarzy i nieco mniejszą energią niż o poranku, ale wszyscy bez wyjątku zadowoleni i szczęśliwi, pomaszerowaliśmy w kierunku swoich domów na zasłużony odpoczynek.
Tego typu eskapady to prawdziwy raj dla wszystkich, niezależnie od wieku i doświadczenia!
Katarzyna Lipińska , mama Uli