Połowa sierpnia. Czas myśleć o szkole, pracy. Po koloniach zostały już tylko zdjęcia w Internecie, walizka i strona na facebook’u. Gdy jednak rozejrzymy się wokół siebie, okazuje się, że tych pamiątek jest całkiem niemało. U niektórych szarfa z napisem „Najsympatyczniejszy/a …”, u innych medale olimpijskie, a u kolejnych długopisy, zeszyty, zabawki ze sklepiku, kupione za kolonijną walutę. Patrząc na te drobne przedmioty przypominają się miłe, wakacyjne chwile, radosne wspomnienia z kolonii obfitujących w wycieczki i imprezy.
Czy wyjeżdżając w strugach deszczu do Porąbki 13 lipca, tuż po Mszy Świętej, spodziewaliśmy się, że opady ujrzymy jeszcze tylko raz przez całe dwa tygodnie? Czy wiedzieliśmy, że ciepłe słońce z mile chłodzącym beskidzkim wiatrem nie pozwoli nam się nudzić w ścianach Domu Wczasów Dziecięcych, który – chociaż bardzo gościnny i przyjazny dzieciom – zawsze pozostanie betonowym pomnikiem nowoczesności, tak popularnym na naszym warszawskim Targówku? Z pewnością marzyliśmy o tym, choć wiedzieliśmy, że profesjonalna kadra z p. Teresą Tymosiewicz-Muszel – kierowniczką, na czele, już od wielu miesięcy planuje każdą minutę tego wyjazdu.
Już po raz siedemnasty kolorowe grupy, których tym razem było sześć, pod opieką wychowawców, sprawnie zajęły sprawdzone uprzednio przez policję autokary, by wyruszyć w nieznane. Beskid Mały przywitał nas swymi wąskimi drogami, niewysokimi szczytami, pięknymi widokami i życzliwością ludzi. Rozlokowanie także nie zajęło dużo czasu, gdyż już wcześniej było wiadomo, kto, gdzie i z kim będzie mieszkał. Jeszcze Pani Dyrektor ośrodka wyjaśniła nam wszelkie zasady bezpieczeństwa, zjedliśmy pierwszy posiłek, pierwszy Pogodny Wieczór z prezentacją całej kadry, i można było wypróbować prysznice i łóżka.
Jednak kto by szedł spać?! Pierwsza noc poza domem, uzupełnione zapasy snu, nowe miejsce i nowi znajomi, poza tym trzeba sprawdzić, jak wychowawcy sobie radzą! Ci ostatni jednak okazali się całkiem zaradni. Mając świadomość zebrania kadry, które potrwa do późnych godzin nocnych, spacyfikowali podopiecznych i zajęli się pracą biurową, idąc ostatecznie spać przy pierwszych promieniach słonecznych następnego ranka.
Kolejne dni niosły ze sobą wiele nowych wrażeń. Przede wszystkim trzeba było się lepiej poznać. Każda grupa ustaliła więc swoją nazwę wiążącą się z mottem kolonii: „Wakacyjne harce na Noego Arce”, oraz ze swoim kolorem. I tak są wśród nas: Czerwone Byki, Złote Lwy, Niebieskie Pająki, Perfekcyjne Pantery, Zielone Żabki i Fioletowe Papużki. Poza tym zrobiliśmy plakaty i regulaminy oraz wizytówki pokojów. Gdy już dokładnie było wiadomo, „kto jest kto” i „kto jest gdzie”, skoncentrowaliśmy się na odpoczywaniu.
Pobudki były zazwyczaj o 7.30. I chociaż koloniści dziwili się „dlaczego tak wcześnie?”, nie raz budzący ich wychowawca spotykał wychowanków w pełnym rynsztunku! Dzień rozpoczynaliśmy spotkaniem z Panem Bogiem podczas Mszy Świętej. Dzieci miały możliwość angażowania się w funkcje liturgiczne: służba przy ołtarzu, czytanie, psalm, modlitwa powszechna, procesja z darami. Przy akompaniamencie gitary s. Agaty i z wykorzystaniem śpiewników kolonijnych, zanosiliśmy modlitwy również naszym śpiewem. Po spotkaniu przy Stole Eucharystycznym, przenosiliśmy się do stołu uczty – czyli na śniadanko. Każda grupa przy swoim stole uzupełniała braki energii, a niestrudzeni dyżurni nieustannie donosili dokładki. Wiadomo: nie jest tak smacznie, jak u mamy, ale – najgorzej też nie jest :-) Nie ma na co narzekać :-)
Kilkakrotnie udało nam się dłużej pospać. Obowiązkowo w niedziele! W te dni szliśmy na Msze Święte do kościoła parafialnego, nie mieliśmy więc Mszy w ośrodku. Przy okazji wyjścia do centralnej części wsi, poznawaliśmy okolicę DWD. Inna okazja to było… śniadanie w piżamie! Wystarczyło wstać pięć minut przed śniadaniem. Tego poranka mogliśmy zobaczyć nasze noce stroje. Te ze zwierzątkami – czyli w temacie kolonii – zostały specjalnie nagrodzone.
Zaraz po śniadaniu p. Maria – pielęgniarka, spotykała się z przedstawicielem każdej grupy, codziennie innym. Tak dobrana ekipa tworzyła Komisję Czystości, która oceniała pokoje w ramach konkursu „Perfekcyjny Pokój”. Nie było litości – za każde uchybienie obcinano jeden punkt. Jednak niektórym… choćby się chciało – nie było jak odjąć! Innych z kolei trudno było namówić do porządkowania. Wizja nagrody nie motywowała. Może chociaż przygotowanie do troski o własny dom w przyszłości zmobilizowałby do porządkowania własnego otoczenia?
Zostawiając dom w nienagannym porządku, ruszaliśmy na wycieczki. Mając do dyspozycji jeden autokar, często zdarzało się nam dzielić na pół. Gdy grupy starsze (różowa, czerwona i żółta) jechały na dalsze wycieczki, grupy młodsze (żółta, niebieska i fioletowa) szły na spacer po górach. A następnego dnia zamiana. I tak „starszaki” zdobyły Kazubnik (568m n.p.m.) i Kiczerę (831m n.p.m.), odwiedziły zaporę wodną w Porąbce oraz obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. „Młodszaki” z kolei udały się na spacer do Łazów, kąpały się w strumieniu, a także nawiedziły Park Miniatur i Warownię w Inwałdzie. Natomiast obie grupy spacerowały zboczem Bukowca i nad potokiem Wielka Puszcza, wizytowały Szkołę Szybowcową na górze Żar, wjechały kolejką na szczyt (761m n.p.m.) i kąpały się w basenie krytym w Kętach. Poza tym zwiedziły Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, Park Leśnych Niespodzianek w Ustroniu, rynek, muzeum i bazylikę w Wadowicach, Park Mitologii, Park Ruchomych Dinozaurów, Bark Bajek i Wodnych Stworzeń oraz Park Mega-Owadów w Zatorlandzie.
Popołudnia spędzaliśmy zwykle w pobliżu ośrodka. Ulubionym zajęciem kolonistów były zabawy na placu zabaw, gry planszowe, piłka nożna lub inne zajęcia sportowe, wizyta w pobliskim sklepie czy spacer nad strumień. Czasem trzeba było poświęcić trochę czasu na przygotowanie się do Pogodnego Wieczoru. Innym razem można było zająć się rozwiązywaniem zadań konkursowych: do wyboru był konkurs codzienny – „Codzienne Zagadki z Noego Arki”, rozpoznawanie przysłów z rysunków – „Jakie to przysłowie?” oraz odgadywanie osób z kadry na podstawie zdjęć ust wkomponowanych w wizerunki zwierząt – „Zgadnij, kto to?” . Dzieciaki – zwłaszcza młodsze – chętnie uczestniczyły też w zajęciach i konkursach plastycznych – „Zwierzęta na Arce Noego” i „Dziwne zwierzę”, organizowanych przez p. Agnieszkę.
Nie zabrakło oczywiście wydarzeń, z których słyną już parafialne kolonie. Jedno z nich to „Bieg Rodzinek”. Tradycyjnie, koloniści zostali podzieleni na jedenaści rodzinek, w których była matka, ojciec, dzieci, ciotki i wujkowie. Oznaczoną trasą szli przez las, gdzie co kilkaset metrów napotykali wychowawcę z zadaniem do wykonania. Tym razem najdłuższą drogę przeszła Rodzinka nr 1: jej członkowie nie zauważyli skręcającego szlaku, przez co poszli w niewłaściwą stronę. Na szczęście pomyłka została w porę dostrzeżona i naprawiona przez przytomną i czuwającą nad bezpieczeństwem dzieci kadrę.
Kolejną imprezą była „Olimpiada kolonijna”. Na boisku rozlokowaliśmy siedem konkurencji oraz jedno stanowisko „odpoczywające”. Kolonistów podzieliliśmy na osiem grup wiekowych, w których rywalizowali o prawdziwe medale przygotowane w jeszcze Warszawie w liczbie 168. Na określony znak grupy przechodziły do kolejnej konkurencji. Zmęczeni i zgrzani na słońcu, ale uradowani koloniści powrócili do ośrodka, niecierpliwie oczekując ceremonii dekoracji. Na szczęście, poza kilkoma obtarciami, obyło się bez kontuzji.
Ostatniego dnia wszyscy czekają na Sklepik Kolonijny. Nie na darmo trudzą się przez cały wyjazd, będąc grzecznym i pomocnym. Każdego dnia uczestnicy swoim zachowaniem „ładują konta” i zarabiają marki. Na koniec kolonii następuje wypłata, za którą można kupić przeróżne artykuły biurowe, sportowe, chemiczne, zabawki i słodycze. Szaleństwom zakupowym nie ma końca… no chyba że portfel zaświeci pustkami. Nie brakuje jednak wtedy promocji i wyprzedaży.
W tym roku udały się jeszcze dwa dodatkowe wydarzenia. Pierwsze z nich to przedstawienie Teatru Raj. Ponieważ prawie cała obsada aktualnie granego przedstawienia była na koloniach, mali aktorzy wystawili „Bajkę Niezapominajkę”. Nie było łatwo najpierw przewieźć stroje i rekwizyty, a następnie adaptować spektakl z desek teatru na prostą salę z dwoma parawanami, jednak sukces został osiągnięty! Talentem aktorów, reżysera i scenografa zachwycała się cała kolonia, kadra oraz pracownicy Domu Wczasowego.
Drugim takim wydarzeniem był mecz piłki nożnej: koloniści kontra miejscowi ministranci i lektorzy, oraz rewanż. Pierwsze spotkanie zakończyło się wynikiem 6:3 dla naszych. Jednak drugie – wynikiem dokładnie odwrotnym. Przegraliśmy 3:6. Na twarzach kolonistów widać było zmęczenie górskimi spacerami, długimi dyskotekami i nieprzespanymi nocami… Ponieważ jednak ogólnym stanem był remis, zadecydowano o rzutach karnych. I tu nas okazali się górą! Wracaliśmy więc do Warszawy z palmą zwycięstwa nad piłkarzami porąbkowskimi.
Wieczory na naszych koloniach nazywaliśmy „Pogodnymi”. Tym razem, nie dość, że towarzyszyła nam słoneczna aura, to nie brakowało także i pogody ducha: nazwa więc nie była przesadzona. Wieczorami bawiliśmy się na dyskotekach, podczas tańców, piosenek i pląsów integracyjnych. Na początku kolonii prezentowaliśmy nasze grupy, a także – często w formie scenek – zdobyte o Porąbce i okolicach informacje, według wyznaczonych zadań. Obowiązkowym wydarzeniem był Festiwali Piosenki. Artyści prezentowali utwory, w których występowały zwierzęta. Tym razem poziom konkursu był niezwykle wysoki: liczne próby z pompką do balonów zamiast mikrofonu – przed, piękne stroje i opanowany na pamięć tekst – w trakcie; perfekcyjni prowadzący, fachowe jury, akompaniament i niesamowita publiczność! To wszystko złożyło się na niezwykłą atmosferę wieczoru tak, że nawet najtrudniejszą tremę udało się pokonać. Jako gwiazda wieczoru wystąpiła wielokrotna laureatka kolonijnych festiwali – Marysia.
Ci, którzy na koloniach byli pierwszy raz, z pewnością zapamiętają chrzest. Nie jest bowiem łatwo iść o zmierzchu przez las, napotykać leśne potwory i być obsypywanym czy oblewanym różnymi miksturami. Nikt jednak nie wycofał się z tej próby. Wszyscy chrzczeni przeszli ją pomyślnie i otrzymali akty chrztu oraz nowe imiona.
Jak widać, zwierzęta towarzyszyły nam na różne sposoby. Poza już omówionymi, koloniści jeszcze przed wyjazdem przygotowywali albumy i zdjęcia o swoich czworonożnych przyjaciołach, które to mogliśmy oglądać na licznych wystawach. Poza tym jednego wieczoru odbył się Wieczór Poezji Kolonijnej, podczas której dzieci prezentowały własne utwory. Zdecydowanie prym wiodła tu grupa zielona i fioletowa – tylko one miały swoich przedstawicieli! Innym razem urządziliśmy „Bal na Arce” z prezentacją strojów zwierzątek. Absolutnym hitem okazały się przebrania kadry: każdy miał na sobie maskę, a niejednokrotnie dodatkowe rekwizyty, które utrudniały rozpoznanie osoby, a ułatwiały identyfikację ze zwierzęciem.
W dzień kolorów na Pogodny Wieczór wszyscy przynieśli mnóstwo rzeczy w kolorach swojej grupy. Trudno opisać szał panujący tuż przed tym wydarzeniem: niemal każdy biegał po ośrodku, wymieniając się na ubrania i inne rzeczy, żeby tylko zdobyć jak najwięcej tych swojego koloru. Na szczęście większość później powróciła do właścicieli. W naszej sali spotkań urządziliśmy krainę Ćwierćland. Słuchaliśmy bajki o niej i przygotowywaliśmy menu w naszym kolorze oraz maskotkę grupy. Na koniec na szczęście wszystkie kolory się pomieszały i świat na nowo powstał wielobarwny.
Niezapomnianym wydarzeniem było też ognisko. I choć z tym smażeniem kiełbasek trochę „oszukaliśmy”: nie musieliśmy smażyć ich na patykach, tylko leżały na metalowej kracie, jak na grillu, to i tak smakowały wybornie. A my w tym czasie mogliśmy zająć się wspólnymi śpiewami, tańcami i szaleństwami wokół ciepłych płomieni.
Każdy wieczór kończył się dwoma ważnymi wydarzeniami. Po pierwsze: przekazanie chusty. Tradycja ta trwa już 17 lat. Początkowo, gdy kolonie współorganizował Caritas, była to chusta z logo Caritasu. Gdy jednak organizacją zajmuje się już tylko parafia, uszyto nową chustę, z wizerunkiem lwa – symbolu św. Marka, patrona naszej parafii w Warszawie. Chustę cały rok przechowuje p. Teresa. Na koloniach, co wieczór, ten, kto ją ma, przekazuje temu, kto według niego najbardziej zasługuje. W ten sposób chusta w ciągu wyjazdu wędruje od grupy do grupy, od instruktora do instruktora. Na koniec wraca do p. Teresy lub – jak to się stało w tym roku – do jej wnuczków, najmłodszych kolonistów, którzy jeszcze nie byli w żadnej grupie kolonijnej: Wojtka i Mateusza. Tam czeka rok na kolejne kolonie.
Po drugie: modlitwa na zakończenie dnia, bajka na dobranoc i błogosławieństwo. Tak jak rozpoczynaliśmy dzień z Panem Bogiem, Jemu chcieliśmy za niego podziękować. Nowym tegorocznym pomysłem było czytanie wieczorami krótkich bajek z morałem i zwierzątkiem, autorstwa Bruna Ferrero, z komentarzami przygotowanymi przez s. Agatę. Gdy ks. Zbigniew udzielił błogosławieństwa, mogliśmy się udać na spoczynek.
Najdłużej z pewnością zapamiętamy ostatni wieczór. Towarzyszyło mu wiele radości, ale też łez – że to już koniec, że nie wiemy, czy pojedziemy za rok… Podsumowujemy cały wyjazd, rozdajemy nagrody, śpiewamy hity kolonijne. Tym razem prezentowaliśmy też nasze talenty. Najbardziej wytrwali pozostali jeszcze na dyskotece. Młodsi poszli spać. A kadra – jak to kadra. Czyżby cierpiała na bezsenność? Umówiła się na spotkanie podsumowujące o godzinie… 1.30 w nocy. Czy ktoś kiedyś umówił się z kimś na 1.30? A przedtem i potem: sprzątanie, pakowanie, et cetera, et cetera…
I tak siedemnaste kolonie przeszły do historii, a na horyzoncie jawią się osiemnaste. „Z pewnością te już były ostatnie” – powie p. Teresa, ale stali bywalcy wiedzą, że ten tekst jest obowiązkowy już od siedemnastu lat. Dzisiaj wierzymy bardziej w ten: „Pojadę, jeśli będzie kadra”. A czy będzie? Zobaczymy już wkrótce…
s. Agata Hulak SAC, wychowawca grupy zielonej